w hołdzie dla Mistrza
Sen, który mię trapił w nocy i obudził, był wykładnikiem lęku
W. Gombrowicz
Mam gorączkę, 38 stopni. Za oknem jesiennieje już na dobre (lub złe), więc to gorączka prawie romantyczna, prometejsko naiwny stan ducha i umysłu, w dodatku wzmożony ostatnimi obserwacjami skłania mnie do tej ekspresji tekstem i jej upublicznienia. Dziwnie mi z tym, bo z natury daleki jestem od emocjonalnego, a nawet myślowego ekshibicjonizmu, ale kto wie, być może przyszło żyć w czasach, w których przynajmniej obnażyć się można na własnych zasadach.
A że mój płaszcz ani nie jest szczególnie długi, ani świetnościami dawnych moich przodków świetny, więc nie ma na co czekać, pierwszy guzik: pyk.
Zaczynając pracę w zawodzie nauczyciela, miałem wiele obaw. I nie chodzi tylko o to, że jako modelowy zodiakalny rak odczuwam obawy przed wszystkim, co ma w sobie choćby namiastkę decyzji z kategorii tych „życiowych”. I nie o stres z powodu konfrontacji z uczniami chodziło. Ani o zarobki. Obawiałem się wsiąknięcia w Gombrowiczowski model belfra, sformalizowaną strukturę wytartych sztruksowych spodni i pachnących naftaliną marynarek w kratę. Żaden ze mnie znawca mody, ale ten belferski uniform poczytywałem za zagrożenie, apokaliptyczną zapowiedź własnej rychłej metamorfozy w zgoła nieszkodliwą niedołęgę, nauczającą tylko tego, co w programach.
Ten irracjonalny lęk dość długo kazał mi tuż przed wyjściem z domu zadawać mojej żonie pytanie: czy nie wyglądam czasem jak nauczyciel? Oglądając zdjęcia z tamtych dni wiem, że była uroczo nieobiektywna i nie mówiła mi prawdy, co nie zmienia faktu, że dawała mi tę pewność siebie, bez której praca w szkole nie może nieść dobrych rezultatów. Dziś wiem także, że ten negatywny stereotyp nie był wynikiem moich obserwacji, nie brał się z krytycznego oglądu rzeczywistości. Gnuśny belfer siedział we mnie, mały i szkaradny, ale też cierpliwy i czyhający na okazję, by karmić się moimi kompleksami i brakiem wiary w to co już osiągnąłem i co jeszcze osiągnę. Ta groteskowa Forma wsobna, hybryda profesora Pimko i Leśmianowskiego dusiołka, od czasu do czasu chwytająca za naręcza nerwów, by w strachu uwięzić myśl moją własną i wytarmosić mi gębę…
Dramatycznie? To dla odmiany będzie sentymentalnie, ale patosu
nie oddam. Trafiłem do szkoły, gdzie otoczyli mnie nauczyciele-egzorcyści, pasjonaci i kolekcjonerzy szerokiej gamy zaburzeń psychicznych, będących przejawem wolności i niezależności. Tak mi się wtedy wydawało. Byłem u siebie. A mój Pimkodemon musiał udać się na wygnanie i nie widziałem go całe lata… Jednak niedawno powrócił, tuż przed największym strajkiem w oświacie. I nie był sam.
Ile to już guzików?
***
poniżej:
wizualizacja diaskopowa autorstwa Małgorzaty Wawro
FACEBOOK: https://www.facebook.com/Małgorzata-Wawro-wizualizacje-diaskopowe-169639116820190/
INSTAGRAM: malgorzataflora
