Druga opowieść o mieszkańcach Doliny

inspirowana pracami sejmu
z dnia 15 kwietnia 2020,
wypowiedziami moich uczniów na temat przyszłości
i twórczością Tove Jansson

***
„Buka jest tuż tuż, i co wy na to, Muminki?”

Muminek przyglądał się kartce papieru i szepczącym z niej słowom z niedowierzaniem. Bo słowa szeptały, nie potrafił tego inaczej określić, a szept niósł się niecichnącym echem w jego głowie. Pismo było jakby znajome. Litery zaokrąglały się w zamaszyste półkola, mogące świadczyć, że autorowi nie brakowało wewnętrznego przekonania o doniosłości wieści, którą przynosił. Jednak lekko pochylone kształty tchnęły niepewnością, może płynącą z obawy jak zostaną potraktowane? Niepewne i gotowe do ucieczki, dodające sobie odwagi kroplą ironii.

„Gdzie jesteś, Włóczykiju…” – myślał Muminek, oddalając się niespiesznie spod wielkiego kamiennego słupa obwieszczeń w centrum osady, wokół którego zaczynali się gromadzić coraz liczniej pozostali mieszkańcy Doliny.

Wiosenny ciepły świt narzucał ustępującej nocy swoje panowanie, wysyłając promienie słońca w miejsca, do których jeszcze niedawno chłodna ciemność odmawiała wstępu. Mimo tego Muminek nie mógł pozbyć się uczucia drżenia, przeszedł już kilka kroków, lecz wciąż miał wrażenie, że znajduje się w cieniu. Nie wiedział tylko, czy cień rzuca wysoki słup, czy spoglądające z niego i natrętnie szepczące swoje ostrzeżenie słowa. Zabrał je ze sobą i ruszył w stronę domu.

Dolina Muminków budziła się powoli, jakby chciała odwlec kolejną konfrontację z nieuniknionym. Wstawał nowy dzień.

***
Ta wiosna była inna od poprzednich. Nie przyszła, jak miała w zwyczaju, lekkim tanecznym krokiem, od progu rozrzucając na oczach Matki Doliny zielone i świergotliwe akcenty, aranżując przestrzeń wedle swego gustu i czyniąc ją znośną nawet dla największych malkontentów, których wśród mieszkańców nie brakowało. Tym razem wślizgnęła się niepostrzeżenie, po cichu i wstydliwie, jakby podczas jej nieobecności wydarzyło się coś, o czym nie chciała wiedzieć. Nieśmiałe ciepło nie miało w sobie tyle mocy, by budzić do życia bledsze niż zazwyczaj kwiaty i inicjować śpiew uporczywie milczących ptaków. Wydawało się, że przyroda wysyła mieszkańcom Doliny sygnał, że nie chce dopełniać i być częścią rzeczywistości, którą ci stworzyli. Jakby dawała do zrozumienia, że swoim dotychczasowym odwiecznym harmonijnym rytmem nie zamierza pieczętować uporczywie pielęgnowanych przez mieszkańców anomalii.

A tych nie brakowało. Co dziwne, bo mieszkańcy nie byli może wyznawcami szlachetnych cnót, ale też nadużyciem byłoby sugerować, by mieli skłonności do czynienia zła zakodowane w genach. Byli nad wyraz przeciętni. Można rzec, że bez względu na narzędzia i metodę pomiaru, zawsze mieściliby się w normie. Oczywiście, gdyby przyglądał im się ktoś z zewnątrz, bo sami mieszkańcy nie potrafili zdobyć się na dystans względem siebie i swoich spraw. Ich świat wyznaczało pole ich widzenia. Dolina natomiast stanowiła centrum tego świata, a może nawet dla wielu stawała się światem samym w sobie. Paradoksem było, że każdy mieszkaniec potrafił rozprawiać o swojej Dolinie godzinami i z pasją – personifikując ją w wymyślny sposób, gloryfikując, czy przeklinając i złorzecząc – jednak mało który podejmował trud, by ją zrozumieć. Z tego powodu Dolina, mimo tętniących potencjałem naturalnych zasobów, nie stanowiła źródła tożsamości swoich mieszkańców. Odrzucając trud pojęcia piękna tkwiącego w złożoności jej istoty, mieszkańcy wybierali proste rozwiązania – oswajali najbliższy sobie skrawek Doliny, utożsamiali go z wymyślonym naprędce symbolem i ruszali w ideologiczny bój z innymi mieszkańcami, zrzeszonymi tak jak i oni prymitywnie, ale czczącymi inny totem. Każdy przybysz widział to nazbyt wyraźnie, że tożsamość przeciętnego mieszkańca Doliny zamiast wyrastać z korzeni, budowana była sztucznie zawsze w opozycji do czegoś lub kogoś, stąd określał ją kompleks niższości względem tego, co położone na Zachodzie, kompleks wyższości wobec tego, co na Wschodzie oraz ślepa plemienna identyfikacja ze skrawkiem Czasu i Przestrzeni, zespolona wokół symbolu. A kto sprawniej władał gotowym symbolem, lub umiał go wytworzyć – stawał się przywódcą i próbował narzucać swoją perspektywę pozostałym.

I może nie byłoby w tym nic dziwnego, wszak taki stan rzeczy był wpisany w naturę mieszkańców, o czym zaświadczali najstarsi kronikarze. Jednak wydarzenia ostatnich lat mocno zaburzyły tę równowagę sprzeczności, zachwiały cykl chaotycznych, lecz przewidywalnych przemian. Do tej pory mieszkańcy trwali w symbiozie sami ze sobą i ze swoja Doliną, symbiozie opartej nie o myśl, ale irracjonalne emocje, które były gwarantem ewolucji tej dziwacznej tkanki zależności i potrzeb. A teraz czuć było grozę wydobywającą się zza otępienia. Tak, ostatnie wydarzenia nie przeszły bez echa. Było to echo odbijające się od bezmyślności z jednej i niemocy z drugiej strony. Takie zderzenie musiało zbudzić Gniew. Matka Dolina nie mogła już tego tolerować, coś w niej drgnęło i zaczęło narastać, pęcznieć i rodzić się w przenikliwym bólu utraconej cierpliwości i nadziei. Coś za jej zgodą zaczęło się stawać, wcielać i urzeczywistniać. Coś co rozwarło czeluść zmęczonego łona, wyszło na świat i przyjrzało mu się z niemym obrzydzeniem. Coś, co wionęło nigdy nie topniejącym białym chłodem. Coś co napawało lękiem wiosnę i kazało jej ukrywać się w zakamarkach Doliny.

***
Tak, ta wiosna była inna od poprzednich i nawet Muminek musiał to przyznać. Nawet, bo jego usposobienie skłaniało go zazwyczaj do optymistycznego patrzenia prosto w słońce, co jak powszechnie wiadomo, skutkuje nie tylko poczuciem irracjonalnego szczęścia, ale też rozmywa detale, zniekształca obraz świata i grozi upadkiem. Być może Muminek i jemu podobni wychodzili z założenia, że boleśniejsze od upadku jest szerokie otwieranie oczu i rozglądanie się wokół siebie.

W miarę oddalania się od osady, przytłaczający jeszcze przed chwilą cień dziwnych słów malał i nie był już tak dojmujący. Muminek coraz żwawiej dreptał przed siebie. Dziś już nie musiał nadkładać drogi wracając do domu, mógł przejść przez las, do niedawna objęty surowym zakazem wstępu, zaordynowanym dla dobra mieszkańców. Co prawda zakaz obowiązywał raptem kilka dni, ale stał się tematem gorących sporów między zwolennikami i przeciwnikami Paszczaka. Muminka to nie interesowało, tak jak i całe to zamieszanie z Paszczakiem, Ryjkiem i bobkami. Co prawda przysłuchiwał się czasem rozmowom Mamusi i Tatusia, i widział, że ich gesty stały się ostatnio bardziej nerwowe. Nawet go to zastanawiało przez chwilę, a zwłaszcza dało mu do myślenia, kiedy Mamusi, po raz pierwszy odkąd pamiętał, zdarzyło się przypalić naleśniki, a Tatuś zbył to milczeniem, zatopiony w lekturze gazety.

„Fiu, fiuu” – pogwizdywał jak to zwykle miał w zwyczaju Muminek, kiedy jego pyszczek przybierał ulubioną pozę znawcy wszechrzeczy – „Przecież to nie potrwa wiecznie! Starsi jak zwykle mają skłonność do przesady, albo próbują dodać sobie powagi przypisując jakieś tajemne znaczenia wydarzeniom bez historii!”

No bo co tak właściwie zmieniło się w życiu Muminka? Tego leśnego zamknięcia nie traktował poważnie, a nawet śmieszyło go wyobrażenie komicznej gonitwy pomiędzy brzozami, gdyby przyszło mu uciekać przed patrolem nieszczęsnych bobków, wykonujących Ryjkowe polecenia. A może raczej Paszczakowe, i była to kolejna groteskowa sytuacja, którą Muminek nie zamierzał się przejmować. Wszyscy mieszkańcy doskonale znali Ryjka i wiedzieli, że miał w sobie za mało charyzmy i odwagi, by wydawać komendy własnemu ogonkowi, którym pokracznie merdał podczas swoich ukochanych śnieżnych zabaw. Od Ryjkowej nieporadności i usłużności względem Paszczaka, zabawniejsze było chyba tylko jego niesłabnące przekonanie, że w zarządzaniu Doliną ma jakiekolwiek zdanie i znaczenie. Oj ten Ryjek, wciąż się jeszcze uczył… Nawet teraz, przywołując w pamięci niektóre wypowiedzi i gesty swojego szczurowatego przyjaciela, Muminek nie mógł pozbyć się uśmiechu wyrażającego szczere rozbawienie połączone z politowaniem.

Był jeszcze Paszczak, to prawda. On nie nosił błazeńskiej Ryjkowej czapki… ale Paszczak także nie budził w Muminku niepokoju, jaki dało się wyczuć choćby w podsłuchanych wieczornych rozmowach Mamusi i Tatusia. Młodzieńcza witalność wypełniająca korpulentne ciało i nie mniej korpulentną duszę Muminka, kazała mu widzieć w Paszczaku schorowanego starca, który usilnie chcąc zarazić swoim żalem i strachem wszystkich mieszkańców Doliny, wymyślała w zaciszu pachnącej zbutwiałym drewnem chatki nowe zagrożenia i niebezpieczeństwa, mające skłonić wszystkich do przeżywania podobnych katuszy. Wiadomo, cierpieć razem jest raźniej. Oczywiście Paszczak odnosił na tym polu pewne sukcesy. Obecna sytuacja była tego najlepszym dowodem. Muminka irytowało już przymusowe odosobnienie, wprowadzone jako profilaktyczna ochrona przed jakimś rodzajem drobnych organizmów, znanych chyba tylko Paszczakowi. W dodatku dziwiło go, jak łatwo mieszkańcy Doliny zgodzili się zrezygnować z części swoich dotychczasowych przyzwyczajeń, w imię wezwań do powszechnego bezpieczeństwa. Nawet Muminek nie miał złudzeń, by kierowała nimi płynąca z dobroci serc chęć dbania o innych. Jasnym było, że Paszczakowe strachy i wyobrażenia o nich wnosiły w bezbarwne i monotonne życie mieszkańców odrobinę ekscytacji i poczucia, że stają się ważną częścią historii, a nie tylko jej tłem. Najzabawniejsze było jednak, kiedy Paszczak zaordynował ryjkiem Ryjka pozostanie w domach, a sam ruszył po cichu ze swego legowiska i odbył w samotności pielgrzymkę po tak uwielbianych przez niego nekropoliach Doliny. Widocznie nie lubił tłoku. Szaleństwo.

Co prawda, kiedy mieszkańcy przycichli w swoich domach, wtedy po Dolinie rozpanoszyły się bobki, w których kosmatych głowach zadziałał zwodniczy mechanizm i zaczęły roić sobie, że znaczą więcej niż do tej pory. Tyle że bobki były w Dolinie od zawsze, i nawet one miały do spełnienia pewną powinność w społecznej strukturze tworzonej przez mieszkańców. Muminek nie mógł darować Paszczakowi tylko jednego – że korzystając z nagłej ciszy, wywołanej otępieniem mieszkańców, dopuścił do głosu różnej maści niegodki i inne kreatury, które nagle zaczęły mnożyć się w zatrważającym tempie i mącić stabilny rytm życia Doliny swoim rozgorączkowanym bełkotem.

„Ale co one mogą? Zresztą, to nie moja sprawa. To też się skończy, wszystko się niebawem skończy i będzie jak dawniej!” – dodawał sobie otuchy Muminek, wciągając w nozdrza kojący zapach lasu, który zawsze łagodził jego rozedrgane myśli. Bo czym są paszczaki, ryjki, bobki, a nawet niegodki, kiedy jest się młodym! Co złego może się stać, kiedy świat otwiera swe ramiona?

„Niebawem wróci Włóczykij, a z nim sprawy same się jakoś ułożą!” – powtarzał w duchu, lecz ta ostatnia myśl nie była spodziewanym przypieczętowaniem Muminkowych refleksji, i znów obudziła usypiany z takim zaangażowaniem niepokój. Las przerzedzał się i ostatnie z jego drzew przyglądały się Muminkowi z szumiącym westchnieniem.

***
Trzymając się obranej drogi, Muminek minął wielki głaz, przy którym spędził niezliczoną ilość godzin na rozmowach z Włóczykijem, po czym skierował kroki na drewniany mostek, przerzucony nad potokiem przecinającym Dolinę.. Z niego widział już zarysy domu. I łąkę, gdzie każdej wiosny Włóczykij rozbijał swoje obozowisko. Pustka w miejscu, w którym zazwyczaj stał namiot przyjaciela i chłód uporczywie nierozpalonego ogniska zakłuły Muminka. Dopiero teraz dostrzegł, że zawsze rwący o tej porze roku potok był ledwie widoczny. Popękana skorupa suchej ziemi znaczyła jego brzegi, a zieleń trawy wokół przechodziła niespodziewanie w szarość. Blade słońce wzeszło już wysoko, lecz nie dawało upragnionego ciepła. Muminek zamarł w bezruchu. Czekał. Ptaki milczały uporczywie. W głowie znów pojawił się nieznośny szept słów ostrzeżenia, które czytał dziś rano i którego tak bardzo starał się pozbyć.

„Buka jest tuż tuż… Bzdura!” – żachnął się Muminek. Od dawna nie wierzył w Bukę. Buka nie istnieje! To tylko upostaciowienie lęków, wymyślone przez starszych, żeby odwracać uwagę takich jak on od życia! Dolina weszła już dawno w nową epokę, świat należy do Muminków, a w tym świecie nie ma miejsca dla Buki. Nie ma i już. Nie ma… bo tak! Jeszcze tylko kilka dni, albo tygodni, i będzie jak dawniej. Wróci Włóczykij i wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze. No bo… właściwie, co złego może się stać?

No co złego może się stać?

***

poniżej:
wizualizacja diaskopowa autorstwa Małgorzaty Wawro
FACEBOOK: https://www.facebook.com/Małgorzata-Wawro-wizualizacje-diaskopowe-169639116820190/
INSTAGRAM: malgorzataflora

wizualizacja diaskopowa: Małgorzata Wawro

Leave a comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *