Korzyści z pandemii? Nie, dziękuję, nie trzeba…

Pamiętam, jak na przełomie marca i kwietnia zaproponowałem swoim uczniom dyskusję na temat zmian czekających nas wszystkich w obliczu nowego pandemicznego zjawiska. Był to czas, kiedy tkwiliśmy już w swoich domowych aresztach, próbując zrozumieć, co tak naprawdę się dzieje. I przetrwać. A jeśli potrafiliśmy jakoś odnaleźć się w mikrokosmosie własnych emocji, myśli i mieszkań, to przejęcie władzy nad światem nie powinno stanowić wyzwania, prawda?

W powyższej kwestii byliśmy zgodni – i uczniowie, i ja – dlatego z pewnością siebie godną kanapowych ekspertów od teorii wszystkiego, prowadziliśmy wirtualną wymianę zdań na temat polityki, gospodarki, kultury i szkoły oczywiście. I oczywiście nie muszę dodawać, że w naszej polemice okopaliśmy się po dwóch stronach barykady?

Z wypowiedzi młodych biło przekonanie o tymczasowości pandemii i towarzyszących jej okoliczności. Wiadomo, to całkiem rozsądni ludzie, więc uwzględniali mające nadejść kłopoty gospodarcze, a nawet dostrzegali zakusy sił politycznych, aby wykorzystać moment społecznej niepewności i uśpienia do własnych partykularnych interesów. Nie mieli natomiast żadnych wątpliwości co do tego, że podstawowe reguły działania świata i człowieka w ten świat wrzuconego, nie ulegną zmianom. Mówiąc krócej: „proszę pana, spokojnie, bez przesady, to się kiedyś skończy i wszystko wróci na swoje miejsce, nie dajmy się zwariować”.

Żadnych wątpliwości? Żadnych obaw? Żadnych zmian? No, ale od czego młodzież ma swojego polonistę-wizjonera! Więc z zawodowo wypracowaną belferską nutą wyższości zacząłem wystukiwać na klawiaturze tezy o końcu pewnej epoki, o mającej nadejść w niedalekiej przyszłości reorganizacji naszego życia: o tym jak zmienimy społeczne relacje, jak zweryfikujemy nasze drobne przyzwyczajenia i wielkie plany, o tym, jak wpłynie to na szeroko pojętą kulturę. I przede wszystkim – pisałem o tym, jak nowa sytuacja zmieni polską szkołę, jak pchnie ją w kierunku drastycznej reformy. Nawet jeśli będzie to zepchnięcie w przepaść, to przecież po takim upadku zniszczony system będzie można tworzyć na nowo, lepiej. Skoro przez tyle lat nie udaje się go naprawić, to niech leci na łeb, na szyję, łatwiej będzie budować od początku!

***

Dziś mamy schyłek sierpnia. Za kilka dni spotkam moich uczniów w budynku szkoły. Dojedziemy tam zatłoczonym, jak zwykle o poranku, autobusem. Miniemy się na zatłoczonym, jak zwykle, korytarzu. A potem zobaczymy się na lekcji, w zatłoczonej jak zwykle klasie. Bez masek i bez złudzeń, też jak zwykle. No i cóż, znów będę musiał przyznać im rację. Nastoletni pragmatycy, którzy chcieli zachowania jedynego świata, jaki znają, nie pomylili się w swoich przewidywaniach.

Oj, będę musiał tłumaczyć się ze swojej gęby upadłego wieszcza w połatanym płaszczu. Reprezentanta kolejnego pokolenia draśniętego ideowym romantyzmem. I to nawet nie w okolicach serca draśniętego, a znacznie niżej, w piętę. Niby nic, a jednak dokucza i wiadomo, czym się skończy taka dolegliwość współistniejąca.

Konrad wyjechał, Wokulski przepadł, Rzecki umiera. I ja też ostatnio jakoś się kiepsko czuję. Nie służy mi myśl o powrocie do pracy na czas kampanii wrześniowej – i ciemność widzę, ciemność. A przecież od marca mieliśmy tyle czasu, mogło być tak pięknie. Mogło, prawda?

***

Mógłby Minister Edukacji zaangażować się w sprawy swojego resortu z takim zapałem, z jakim zaangażowany był w kampanię prezydencką? Mógłby na przykład zabiegać o wsparcie Pierwszej Milczącej Damy, aby razem z nim naciskała na Ministra Finansów, Wielkiego Skarbnika, czy choćby Żelazny Bank z Braavos, aby zwiększyć nakłady na organizację covidowego roku szkolnego?

Mógłby ten sam wspomniany Minister Edukacji użyć swojego ulubionego ostatnio słowa „elastyczność” w odniesieniu do podstawy programowej? Podczas konferencji puścić oko do nauczycieli, czy inny dać znak obliczem swym kamiennym, by podkreślić, że treści zapisane w dokumentach są po to, by ułatwiać młodym funkcjonowanie w rzeczywistości, a nie po to, by rzeczywistość do tych dokumentów naginać?

A jeśli już z rzeczywistością zgoda nastąpi, to może warto byłoby w końcu głośno powiedzieć, że zwieńczenie zaleceń podstawy programowej, czyli egzaminy ósmoklasisty i maturalny, to coroczny karnawał kuglarzy, błaznów i szalbierzy? Marne jarmarczne widowisko, w którym dużo jest udawania i dużo stresu, bo nikt swoich ról grać nie chce, albo chce, a nie potrafi? Może szkoły średnie i uczelnie wyższe mogłyby przeprowadzić w zamian egzaminy wstępne, same określać wymagania i profil kandydatów, zgodnie z posiadaną wizją i kadrą?

Oczywiście, mógłby strumień monet wytłoczonych i wtłoczonych w system edukacji spowodować podział. Najlepiej podział przeludnionych klas na mniejsze grupy. Bo podzielenie takie na mnożenie by się przełożyło. Mnożenie wiedzy i umiejętności uczniów, zaręczam. I może Minister Zdrowia by się ucieszył, bo takie mnożenie przez dzielenie podobno dobrze wpływa na zachowanie dystansu.

A może takie mniej liczne klasy mogłyby pomóc w zmniejszeniu nierówności między szkołami publicznymi a prywatnymi? Mogłoby to dawać choćby znikome poczucie równości w dostępie do edukacji? Mogłoby nie wykluczać nikogo ze względu na pochodzenie i zamożność? A gdyby tak jeszcze, tak przy okazji trochę, mógłby Pan Minister zainteresować się bardziej uczniami z niepełnosprawnościami, uczniami przewlekle chorymi, uczniami z depresją? Może warto im pomóc, wyciągnąć rękę, niekoniecznie spychać na margines? Aha, no i o tych najzdolniejszych gdyby Pan Minister mógł pamiętać…

A jakby już tych uczniów zauważyć, wzmocnić, dać im możliwość skorzystania ze wsparcia psychologa w szkole, to może… może… może warto im podnieść poprzeczkę? Przenieść na nich część odpowiedzialności za naukę? Nie prowadzić już za rękę i nie uczyć ich na siłę i nie uczyć się za nich? Dać im wybór, szansę na popełnianie błędów i przywilej ponoszenia konsekwencji?

A gdyby tak docenić szkolnych pedagogów i psychologów za ich pracę? A gdyby tak środowisko nauczycielskie też się cenić zaczęło? Tak samo siebie, na początek? Bo kto wie, może ceniąc i szanując siebie samych, szacunek rodziców by uzyskało?

A taki sojusz środowiska nauczycielskiego z rodzicami i uczniami mógłby dać początek zmianom naprawdę trwałym…

***

A może… a gdyby tak… a mógłby ten czy tamta… a może jednak, a może jeszcze…

A budzik za chwilę zadzwoni i znów autobus, korytarz, sala, dzień dobry, jak się macie, pewnie nie uwierzycie – ale miło was zobaczyć, pewnie nie uwierzycie – ale znów mieliście rację, mieliście rację, nic się nie zmieniło, nie polepszyło, właściwie nie było powodów, by sądzić, że się zmieni i polepszy, więc skąd ta wiara, ta nadzieja i miłość ta do własnych wizji? No jak skąd, z książek zbójeckich, z mickiewiczów i innych trucicieli dusz i umysłów, a skoro tak, to zapiszcie temat, dzisiaj poezja, wypłyniecie na suchego przestwór oceanu, po stepach, tych akermańskich, no, to płyńcie, jak u Koterskiego, to wasz dzień świra…

***

A jeśli nasza wrześniowa stacjonarna nauka potrwa tydzień lub dwa? A potem znów zostaniemy zamknięci w swoich domach i rozmyślaniach? To co, znów mam czekać na powrót normalności, która z normalnością niewiele ma wspólnego? Czy snuć idealistyczne romantyczne wizje? A może zacząć budować sobie arkę, w końcu przed nami potop szaleństwa. Naukowcy nazywają to drugą falą. Brzmi prawie jak druga szansa. 

Leave a comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *