***
Wiesz, a może napisałbyś jakieś ładne pożegnanie Pani Marii? Chociaż kilka zdań, wypadałoby… Wiadomość od przyjaciółki na chwilę wyrywa mnie z poniedziałkowego odrętwienia. Porzucam swoje jałowe rozmyślania o tym, że wielcy odchodzą, pozostawiając po sobie pustkę i że w tę pustkę trzeba będzie wejść samotnie, bez wsparcia, stawiając kroki niepewne i lękliwe. Nie myślę już nawet o niedalekiej szkolnej przyszłości, która także z pustką mi się kojarzy. Czuję, że zaraz przepadnę znów na długie godziny, więc ponownie zerkam na ekran telefonu i staram się zrozumieć. Maria Janion, ikona. I moje pożegnanie? Hołd polonisty niedoczytanego? Magistra zdjętego z taśmowej produkcji edukacji pauperum? Oj nie, to zbyt wiele. Więc zżymam się i złoszczę, na tę przyjaciółkę niebaczną i na swój prowincjonalny kompleks przede wszystkim. I złoszcząc się sięgam po tekst, który swego czasu zrobił na mnie wrażenie. Jest to list Marii Janion, napisany na okazję inauguracji Kongresu Kultury (2016). Czytam i próbuję niezdarnie podążać za tezami Autorki, zachwycając się ich trafnością i znów powoli zapadając się w rozmyślanie. O czym? O szkole – a jednak – bo o czym by innym? O szkole, przed którą usilnie staram się uciekać, ale wciąż w niewłaściwym kierunku. O szkole zbójeckiej, jak księgi Gustawa. I o szkole w gorączce, póki co, tylko romantycznej.
Mesjanizm wiecznie żywy
W polskiej szkole cierpimy. Pięknie potrafimy cierpieć, wytrwale i z pasją. Cierpimy za siebie i za innych, choć na pewno nie za miliony, bo tych zawsze brakuje. W cierpieniu swoim wypielęgnowanym potrafimy łączyć się ponad podziałami, a biegłość w nim osiągnęliśmy wszyscy.
My, nauczyciele, jesteśmy wręcz wyjęci z literatury romantycznej. Bronimy okopów św. Trójcy, choć czujemy, że „tradycyjna edukacja” jest już od dawna skompromitowana i bronić jej nie warto.
Wygrażamy pięściami milczącemu Bogu Oświaty, zapominając, że wciąż tkwimy w celi, którą pozwoliliśmy wokół siebie wybudować. A miotając się w buntowniczych tyradach nie zauważamy, że drzwi tejże celi są otwarte.
Wreszcie, nawet już przełamując niemoc i walcząc zaciekle na szańcach nowej lepszej szkoły, przeciwko przeważającym siłom wroga (wszak na szkole takiej nikomu nie zależy), w obliczu szarży spod sztandaru „dobro ucznia przede wszystkim!”, czmychamy w podskokach do reduty, by spektakularnie wysadzić się w powietrze, a szczątki nasze szybują niczym dmuchawce-latawce-wiatr i osadzają się na ołtarzu poświęcenia godnym lepszej sprawy.
Nasi uczniowie nie są wcale dużo lepsi, w końcu chłoną romantycznego ducha od kolebki. Najpierw uczą się pisać słowo „Ojczyzna” wielką literą, chociaż nie wiedzą, jaka zasada ortograficzna do tego obliguje. Następnie karnie i przykładnie uczestniczą we wszelkich formujących ich postawy akademiach ku czci i chwale, recytując wyuczone sylogizmy ze strachu przed paskiem lub o pasek. A finalnie, kiedy wbrew staraniom i tak są wywożeni w kibitkach w nieznanym sobie kierunku (w końcu uczestniczą w grze, w której dorośli ustalają zasady i mogą je dowolnie zmieniać), jedyny akt buntu, na jaki potrafią się zdobyć to – wzorem Janczewskiego – zmarniały i na próżno szlachetny okrzyk „to bez sensu!”
Nad cierpieniem rodziców pochylę się w milczeniu, wszak jakimi rodzicami możemy być, skoro kiedyś przeszliśmy już drogę uczniów cierpiących?
Nie mam wątpliwości, że trwała nasza niezdolność do modernizacji ma źródło w sferze fantazmatycznej, w kulturze przywiązania zbiorowej nieświadomości do bólu, którego źródeł dotykamy z największym trudem, po omacku. Naród, który nie umie istnieć bez cierpienia, musi sam sobie je zadawać, pisała Maria Janion we wspomnianym liście. Tak więc cierpimy, a cierpienie to wcale nas nie uszlachetnia. Czekamy na Mesjasza, w międzyczasie dając się łudzić kolejnym fałszywym prorokom. A cudu jak nie było, tak nie ma.
Przepracować oświecenie
Piękna idea romantycznego buntu mas przeciwko absolutyzmom, zabezpieczona naturalnym prawem jednostki do sprzeciwu wobec wszelkim ograniczeniom, została porzucona. Jej miejsce zajęła narodowa skłonność do hołdowania bogoojczyźnianym mitom i coraz prymitywniejszej ich egzegezie. Także w przestrzeni szkolnej. A skoro tak, to może warto porzucić romantyzm, który stał się swoją własną karykaturą, na rzecz zapomnianego i marginalizowanego oświecenia?
Może kultowy emocjonalny jakośtobędzizm rodem z epopei, da się zastąpić racjonalną debatą o roli edukacji? Nie możemy liczyć na kolejnego przypadkowego dyletanta zwanego Ministrem? To zejdźmy do poziomu samorządu. A może jeszcze niżej? Może wystarczy pomówić i ustalić podczas zebrania rady pedagogicznej, jaką szkołę i dla kogo chcemy tworzyć? Albo przynajmniej, od jakiej należy trzymać się z daleka?
Może kult jednostki-belfra warto zastąpić partnerstwem na bardziej sprawiedliwych zasadach? Rozumiem, że bycie prowadzonym za rękę jest wygodne i na pewnym etapie konieczne, ale w szkole średniej? Rozumiem też, że perorowanie w niezmąconej pytaniami ciszy i uleganie iluzji własnej wszechwiedzy może być nawet przyjemne, ale jakim kosztem? Aktywna współpraca, zamiast biernej poddańczości. Dialog, nawet z elementami komizmu, zamiast tragicznych często monologów. Zdaniem Marii Janion Prawdziwe oświecenie, demokratyzacja kultury, kształcenia nie księcia, ale ludu – narodu – to spadek myśli mieszczańskiej, ideał racjonalistycznej edukacji człowieka. Wrzesień blisko, więc jesienią niechaj człowieka, nie belfra/ucznia zobaczę!
Aż wreszcie, może czas na mocniejszą, krytyczną polemikę z narodowo-klerykalnym mitotwórstwem? Podobno to nie wymaga wielkiej odwagi, a jest jedynie kwestią smaku. Gdyby tak jarmarczny urok kremówki zestawić ze smakiem magdalenki Prousta? Pozwolić Pani Polsce być już nie tylko Matką Polką, a kobietą tak zwyczajnie wolną, wyzwoloną, jeśli zechce? Może nawet okazać się, że takiej kobiecej Pani Polsce nie trzeba składać ofiar z wrogów ojczyzny, wystarczy częściej się do niej uśmiechać, a kto wie, może uśmiech ten odwzajemni? Nie uciekniemy od historii, od naszych mitów i symboli, mówić o nich trzeba. Ale mówić otwarcie, próbować zrozumieć i szukać w nich człowieka – nie ideologii czy pomników z brązu: Pamięć bólu i realność tego, co czyniono innym i nam, co widzieliśmy i stale widzimy – to nie może zostać zamazane. Ucząc młodych ludzi rozumienia, uczymy ich wyrastania ponad siebie jako odruchu etycznego i empatycznego.
Odrzucając racjonalny pragmatyzm w duchu oświecenia, a nawet wczesny romantyzm (nazwany przez Marię Janion antropocentrycznym), zostajemy zdominowani przez spuściznę romantyczną zdegradowaną. Będzie to albo ślepe naśladownictwo martwych mitów i symboli, dryfujące w stronę sarmacko-klerykalno-nacjonalistycznej kolizji z rzeczywistością, ewentualnie gombrowiczowsko-mrożkowe zdystansowane szyderstwo, dowód jawnej kapitulacji inteligencji, która z perspektywy rozbitków na bezludnej wyspie obserwuje tonący okręt. Można i tak, szkoda tylko, że ocean robi się coraz bardziej mętny, często wręcz brunatny.
***
Ok, nie chcesz, nie pisz. I tak Cię nie przekonam. Trudno. Druga wiadomość od przyjaciółki. I to w ciągu godziny. Nowa stylistyka, ale treść znów ta sama. Nie poddaje się łatwo. Dobrze wie, że jestem uparty, najczęściej zupełnie irracjonalnie, dla idei uporu samego w sobie. Myślę, że to pochodna moich ludowych korzeni. Wiejskich, inaczej mówiąc. Wieśniackich, jak kto woli. Myślę też, że tym bardziej nie wypada, żeby coś pisać, silić się na powierzchowne analizy. Ale wiem, że ona nie odpuści, przedłużająca się cisza po drugiej wiadomości brzmi jak ostatnie ostrzeżenie. Nigdy nie byłem mistrzem asertywności, napiszę coś. Ale jak zawsze po swojemu, na swoich zasadach. Zbuduję dystans, schowam się za ironią. Choć w rezultacie i tak nie ukryję emocji. No bo jak, skoro z emocji to pisanie się bierze? Ale tak wprost nie będzie żadnych pożegnań, żadnego epitafium, żadnych żali. Bo żałuję tylko jednego, że do tej pory tak rzadko czytałem teksty Marii Janion swoim uczniom. Wracam zatem do szkoły – ale razem z naszymi umarłymi. Pani Profesor, obiecuję, że się poprawię.
***
Przed nami trudne lata, wiem o tym. Ale „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk już zostały napisane, istnieją. Odnowicielska wizja historii formuje moje nadzieje na przyszłość. Jestem przekonana, że otwarcie zbiorowej pamięci, przemiana żałoby w empatię, odrzucenie „przedkrytycznej zgody na technicyzację humanistyki” – to praca z dziećmi, z młodymi ludźmi, jaka musi się odbyć i się odbędzie w tych najbliższych, trudnych latach.
~ M. Janion