inspirowana wydarzeniami
z dnia 10 kwietnia 2020,
i twórczością Tove Jansson
***
Wiosną, jak miał w zwyczaju, Włóczykij postanowił powrócić do Doliny.
Sam nie bardzo rozumiał, co go tam ciągnęło, wyraźny powód nie przychodził mu na myśl, może poza błahym stwierdzeniem, że każdy poniekąd grzęźnie w niewidocznej pajęczynie przyzwyczajeń, którą naturalnie siłą ruchu da się rozerwać, ale zrzucić jej strzępki z ramion i twarzy – już nie. Być może właśnie dlatego zanurzał się w tej lepkiej rutynie, na kilka tygodni kojąc swój zew wędrówki i zastygając w pozie milczącego obserwatora wewnątrz Doliny i wśród jej mieszkańców.
Dawniej nie umiał o nich myśleć bez uśmiechu, oczywiście kiedy zostawiał ich za sobą odchodząc lub gdy przywoływał obrazy w pamięci, natomiast będąc między nimi unosił jedynie brwi w niemym zdziwieniu. Bo trzeba to przyznać, że choć mieszkańcy stanowili dość jednorodną zbiorowość – z dominacją osobowości zdających się być kompromisem między chłodnymi filisterskimi nawykami a majaczeniami rozpalonego ducha – była to społeczność, której współegzystowanie zawsze znajdowało się w stanie zagrożenia i mogło rozsypać się z lada powodu.
Ale najdziwniejszy był stosunek mieszkańców do ich Doliny. Każdy z niej wyrastał, był jej częścią i dopełnieniem, tak jak też i ona stawała się z czasem dopełnieniem każdego z nich, zapuszczając korzenie oplatające umysły i wiążące nerwy. Dla wielu była to wstydliwa symbioza, tak jakby w swej megalomanii czuli się spadkobiercami czynów i błędów dawnych, a nawet pradawnych Osiedleńców, jak gdyby chcieli nieść na swoich barkach odpowiedzialność za pokrytą mchem przeszłość. Przeszłość, o której z lubością opowiadali, nie rozumiejąc jej sensu i nie wyciągając wniosków. Przeszłość, która była dla nich ucieczką i wymówką, by tłumaczyć płynącą z lęku nieporadność w tu i teraz. Bo o przyszłości swojej Doliny jej mieszkańcy nie myśleli wcale.
***
Włóczykij, chociaż lubił spoglądać w gwiazdy, nie miał skłonności wieszczych, nigdy też nie interesowało go budowanie i pozostawianie za sobą wiecznych pomników, ani sypanie kamiennych kopców, by stawały się dla kolejnych wędrowców drogowskazem. Ale nawet w nim budziły się obawy, co zastanie tym razem, gdy jak co roku o tej porze wracał do Doliny.
Pamiętał, że ziarno lęku zaczęło kiełkować dziesięć wiosen temu, po wielkim Odejściu. Wtedy, ku powszechnemu zaskoczeniu mieszkańców, jawnie lekceważących znaki i ostrzeżenia, prawie setka z nich opuściła Dolinę, by powrócić już jedynie pod postacią wspomnień. Wspomnień splatanych z powabnymi i szlachetnymi historiami, ale też takich, o których Duch Dziejów usilnie starał się milczeć, lub zbywał pytających.
Włóczykij jako jeden z nielicznych dostrzegał w tym wydarzeniu szansę. Od dawna nie miał się za fatalistę, jednak zakładał, że przecież Dolina, jak dobra Matka, którą zresztą w niej widziano, nie oddałaby swych dzieci, choćby i wyrodnych, bez powodu. Bolesne zdziwienie mogło stać się fundamentem refleksji. Sygnałem do przebudowania wzajemnych więzi łączących mieszkańców Doliny, w oparciu o poczucie własnej kruchości i ulotności, i płynącej z nich potrzeby wspólnego zabliźniania dawnych i świeżych ran. Bo tych nigdy mieszkańcom nie brakowało. Takie następstwo rzeczy podpowiadała Włóczykijowi intuicja, której zwykł ufać. Naiwny. Mieszkańcy Doliny szybko udowodnili, że prawa działające w znanym mu szerokim świecie nie mają zastosowania w ich enklawie osobliwości.
Wraz z wielkim Odejściem, zaczęło narastać wśród mieszkańców poczucie zagubienia, wytrącenia z bieżącego strumienia czasu, wydarzeń i przyzwyczajeń, co wzmogło w nich lęk. Włóczykij znał to uczucie, sam oswajał je od dawna, by zrozumieć jego istotę – wszak to dzięki temu nauczył się przełamywać swoje opory i lgnął do innych żywych istot, by choć przez kilka chwil doświadczyć bliskości. Jednak mieszkańców nie było stać na to, by spojrzeć prosto w Ciemność i nadać jej imię. Byli nieprzygotowani. Byli za słabi. Odwrócili wzrok. Wtedy ich strachy przybrały na sile, coraz mocniej szarpały nerwy i tętniły w skroniach. Trzeba było je ukierunkować, by zajęte czymś lub kimś innym, milczały – trzeba było tej wstydliwej sublimacji w akty nieufności i gniewu, a te są zawsze przeciwko komuś. Dolina zawrzała, po czym zmęczona swym wzburzeniem zamilkła, łapiąc oddech.
Włóczykij dobrze pamiętał ten moment. Był to moment jakich wiele w historii, moment, w którym mimo pulsujących złych emocji zapada cisza wyczekiwania. Moment, w którym potrzebny jest ktoś, kto odprawi egzorcyzm, słowami przegoni strachy, a gestem ugłaszcze lęki. To moment, który powinien rzucać światło na osobę najlepszą z tych, które są, osobę najlepszą na jaką stać daną społeczność. I w tej właśnie chwili spojrzenia wszystkich mieszkańców skierowały się na Paszczaka. Bo mlasnął i przerwał ciszę.
Paszczak był już leciwy. Nie cieszył się najlepszym zdrowiem. Znano go z uporu w drążeniu dylematów, które mało którego mieszkańca obchodziły. Można powiedzieć, że żył na uboczu bieżących spraw, choć starał się czasem zerkać nieśmiało w ich stronę. Tętniąca cyklicznymi przemianami Dolina fascynowała go i przerażała jednocześnie. Chciał tylko, żeby była taka jak kiedyś, taka jaką zapamiętał z młodych lat, kiedy czuł się w niej swobodnie, z zapałem przemierzał jej zielone łąki z siatką na motyle zarzuconą na ramię, czerpał ze strumyka, a woda nie miała jeszcze tego gorzkiego smaku straconych szans i niewykorzystanych możliwości. Oddałby wiele, żeby zachować Dolinę w takim stanie, nawet skostniałą i zamarłą w bezruchu, jak kolekcjonowane przez niego owady, by mogła cieszyć stare oczy i z uległością poddawać się preparacji. Paszczak tak bardzo żył przeszłością, że nie rozumiał już prawideł ewolucji życia w Dolinie. Nawet nie chciał rozumieć. Chciał ją od dawna mieć dla siebie i urządzić po swojemu. Więc kiedy oczy wszystkich zalęknionych mieszkańców zwróciły się w jego stronę, nie krył zdziwienia i ekscytacji. Tak długo czekał na tę chwilę, snuł o niej nie raz nocne fantazje, które płoszone przez jasne światło nikłego prawdopodobieństwa ulatywały o świcie. Ale teraz nie śnił. Musiał działać z dawną młodzieńczą energią, wykorzystując swoje doświadczenie entomologa. Wszystko miał już przygotowane – zatruwaczki, rozpinadło, szpilki – zakurzone od czekania, ale gotowe do użycia. Pobudzony kolejną okazją, której się już nie spodziewał, Paszczak sięgnął po jedyną metodologię, jaką znał. Tak więc znacząco mlasnął przerywając ciszę, odwzajemnił i wytrzymał skupione na nim spojrzenia, podniósł powoli rękę, po czym stanowczo ją opuścił, jednym gestem dzieląc mieszkańców na grupy, gatunki i podgatunki, wedle subiektywnego osądu. Mieszkańcy z ulgą zrzucili swoje lęki na Paszczaka i poddali się podziałowi. Odtąd ich wzajemna nienawiść stała się źródłem energii wprawiającej w ruch krąg życia Doliny. To co wydarzyło się w ciągu kolejnych lat, było już tylko szeregiem mniej lub bardziej spodziewanych konsekwencji tego aktu łatwego zawierzenia.
***
Mimo wszystko, także tej wiosny Włóczykij postanowił powrócić do Doliny. Po raz pierwszy niosło go coś więcej niż siła przyzwyczajenia, choć sam nie wiedział, kiedy zdobył tę świadomość. Wiedział natomiast dobrze, że będzie to wiosna inna niż poprzednie i czuł, że mieszkańcy mogą go potrzebować. Przyrzekł sobie w duchu, że tym razem będzie mówił. Nie lubił tego, kosztowało go to wiele wysiłku, ale zdawał sobie sprawę, że czas milczenia musi się skończyć. Nadszedł czas sygnalisty niosącego ostrzeżenie. Będąc po raz kolejny w drodze, schodząc w głąb siebie i myśląc o Dolinie, Włóczykij ujrzał istotę rzeczy. Istotę, która wykluła się lata temu i nabierała mocy, kryjąc się w Ciemności i karmiąc wzajemną wrogością mieszkańców. Ci, zajęci sobą, nawet jej nie dostrzegli, zostawiali uchylone drzwi swoich domostw i bezwiednie zapraszali do środka. Istota rosła w siłę i czekała na dogodny moment, aby wyjść z ukrycia.
To nie Paszczak był zagrożeniem. Paszczak był tylko Paszczakiem, był szkodliwy na tyle, na ile chciano i pozwolono mu być. Wbrew temu co mówiono, obecność Paszczaka i jego dziwactw były wszystkim na rękę, dawały stabilny punkt odniesienia i zwalniały z jakiegokolwiek zaangażowania. Prawdziwa zgroza miała dopiero nadejść. Mieszkańcy potrzebowali wstrząsu, musieli obudzić się ze swojego letargu łatwej pogardy i wygodnych animozji. Każdy z nich musiał stać się sobą, ale nie oglądając się na innych.
***
Włóczykij dotarł do Doliny późną nocą. Panujące w niej martwota i cisza zmroziły go. Nie spodziewał się, że sprawy zaszył już tak daleko. Od razu skierował swe kroki ciężkie od niepokoju do centralnego punktu osady, gdzie znajdował się wielki kamienny słup z bieżącymi ogłoszeniami, czytanymi dzień w dzień przez każdego mieszkańca. Przytwierdził do niego szybko wielką biała kartkę papieru, na której widniało skreślone jego drżącą ręką zdanie:
„Buka jest tuż tuż, i co wy na to, Muminki?”
***
poniżej:
wizualizacja diaskopowa autorstwa Małgorzaty Wawro
FACEBOOK: https://www.facebook.com/Małgorzata-Wawro-wizualizacje-diaskopowe-169639116820190/
INSTAGRAM: malgorzataflora
