22/23 marca
Aluzja literacka z poprzedniego wstępu nie przyjęła się, ta ze Słowem z Chaosu. Szkoda, będę się upierał, że miała walor… a jakby tak jeszcze wyeksponować paradoks, że tylko Chaos ma moc sprawczą, by począć Słowo, które Go ujmie w karby rozumu… o! to byłby koncept! Ale już widzę, Drogi Czytelniku, jak w tym momencie się zniechęcasz… No trudno, w takim razie zmiana konwencji, niech tym razem za wstęp posłuży tło historyczne, widziane z lotu Ikara.
Rok temu, mniej więcej w tym samym czasie i przestrzeni, miał miejsce wielki strajk. Pracownicy naszego psychiatryka odeszli od łóżek pacjentów, a właściwie grzecznie, ale bez należytych wyjaśnień zasugerowali im „kształcenie domowe”. Brzmi znajomo?
Oj co to był za strajk! Bunt przeciwko ministerialnym absolutyzmom i przebudzenie mocy- machaliśmy szabelkami, pisaliśmy płomienne manifesty i ciamkaliśmy drożdżówki za wolność waszą i naszą, by zgodnie z filozofią historii podobnych przedsięwzięć szlachetnie polec na wszystkich pootwieranych frontach… bo kogo interesuje i porusza to co dzieje się w zamkniętym zakładzie na peryferiach priorytetów, gdzie już dawno zatarła się granica między penitencjariuszami a personelem?
Ale! Wychowani na romantycznym kulcie zwycięskich porażek i dumni z siebie, zawarliśmy wewnętrzny pakt, spisany atramentem wcale nie sympatycznym i przypieczętowany obudzoną na nowo hardością naszych charakterów. Postanowiliśmy pracować zgodnie z etosem – nie mitem, i dzięki jedności stać na straży zdrowego rozsądku. Tak tak, Drogi Czytelniku, wiem jak to brzmi, ale zapewniam, że akurat w tym szaleństwie była metoda, i nawet mimo wrodzonego malkontenctwa uległem złudzeniu, że dla naszej placówki jest jeszcze nadzieja.
Wróciliśmy do łóżek znów zapełnionych żywym, niczego nieświadomym balastem, by trwać przy nich dalej, już na własnych zasadach.
Minął rok… kto by pomyślał, że nasze żelazne postanowienia zdążą pordzewieć i wykażemy się konsekwencją i stabilnością godną wuja Eugeniusza… (ukłony, Panie Mrożek!)
***
Kilka dni temu głos zabrał (pytanie: komu?) nasz Ordynator. Właściwie to zdarza mu się od czasu do czasu skupić na sobie uwagę społeczności szpitalnej i odczytać coś z kartki, jednak jego słowa mają na rzeczywistość mniej więcej taki wpływ, jak rzetelna nauka na światopogląd przeciętnego zwolennika Ordo Iuris, czyli – wiadomo. Nie jest to oczywiście żadna ujma – Ordynator wpisuje się w ten sposób w poczet swoich zacnych poprzedników, którzy nie mniej ochoczo rozporządzali, dekretowali, deklarowali i zapewniali, a każdy z nas i tak pracował wedle własnych zasad, mając na uwadze indywidualnie określone priorytety.
Zresztą, otworzę się przed Tobą, Drogi Czytelniku i podzielę refleksją, że cała nieskrywana niechęć względem naszego Przełożonego płynie z tajonej zazdrości. Bo być może zarządzanie niedofinansowaną i ignorowaną przez ogół placówką nie należy do grupy stanowisk eksponowanych, jednak przywilej braku jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje działania i przyzwolenie zwierzchników na jawnie prezentowaną niekompetencję rekompensują tę -zapewne drażniącą ambicję każdego urzędnika – niedogodność.
Niestety, tym razem na szlachetne barki Ordynatora spadł prawdziwy ciężar. Nie z gatunku tych, które można swobodnie ignorować robiąc pokraczne lecz skuteczne uniki lub zlecać udźwignięcie często nie mniej osobliwie działającym samorządom poszczególnych oddziałów. Teraz problem okazał się medialnie palący: do chorób od lat toczących nasz zakład, dołączył kolejny wirus: inny, obcy, na pewno nie polski, i postawił Ordynatora przed Wyższą Koniecznością Działania. Realnego działania dla odmiany, sprawczego i połączonego z nieprzewidywalną reakcją opinii publicznej.
Ktoś niecnie podkładał pod nasz psychiatryk ogień niepewności. Wydawało się, że Ordynator potrzebował po raz pierwszy pomocy swojego doświadczonego personelu, którego do tej pory, świętym zwyczajem poprzedników, zwykł nie zauważać. Jednak jak powszechnie wiadomo, kiedy tli się już budynek, to za chwilę spłoną meble, w tym krzesła, a nawet stołki, co nieuchronnie może skutkować zakończeniem romansu z konkretem… (ukłony, Panie Białoszewski!)
Więc i Ordynator zebrał się w sobie, poruszył pokłady skrzętnie do tej pory skrywanej empatii, i ze spokojem, ale też powagą w głosie, zwiastującą mające nadejść niebawem przełomowe wydarzenia, zwrócił się do nas przez megafon:
***
„To jest szansa na to, aby nauczyciele także pokazali, że nie tylko potrafią strajkować i ubiegać się o wyższe wynagrodzenie, ale także są po prostu dobrymi wychowawcami i nauczycielami”.
***
Być może zastanawiasz się, Drogi Czytelniku, jak zareagowało nasze środowisko na te słowa? Słowa ciężkie niczym intelekt Ordynatora i toporne jak jego fizjonomia?
Słowa nie pozostawiające złudzeń, że w systemie funkcjonowania naszej placówki nie liczy się pacjent ani personel, a jedynie samonapędzający się wspomniany system właśnie?
Jak zareagowało środowisko, które rok wcześniej w trakcie i po strajku ugruntowało i przyjęło za pewne swoje dotychczasowe przypuszczenia, że jest zmarginalizowane, zredukowane i utrzymywane w poczuciu zbędności?
Środowisko, które może liczyć tylko na siebie i powinno działać jednomyślnie i racjonalnie, dla dobra swoich podopiecznych i własnego?
Jak zareagowało środowisko od niedawna budujące na nowo swoją tożsamość w duchu niezależności od głupoty i szkodliwości Ordynatora i jego Mentorów?
Cóż, duża część spuściła wzrok, wydeklamowała z patetycznym teatralnym przejęciem: „ulegamy przemocy, ale w duchu będziemy nim gardzić”, po czym Koledzy ukłonili się w pas, Koleżanki dygnęły niczym pensjonarki, i wszyscy społem pomaszerowali dziarsko w kierunku wskazanym przez Ordynatora.
***
Jeśli wydreptujesz teraz, Drogi Czytelniku, ścieżki w labiryncie zadań, których nie pojmujesz, a które z niezrozumiałą nadgorliwością Ci zlecono w ramach domowego leczenia i patrzysz z lękiem na tarczę zegara… to wiesz o czym piszę.
***
A Wy, Koleżanki i Koledzy, za kim i dokąd idziecie?
Chwiejący się w posadach szpital teraz w dodatku płonie.
To szpital wariatów, oczywiście.
Ale nasz!
***
Francisco de Goya, Ya es hora/Już najwyższy czas plansza nr 80 z:”Los Caprichos”-“Kaprysy”, wyd.II, Madryt ok. 1855, właściciel: Muzeum Narodowe w Krakowie