Trzecia opowieść o mieszkańcach Doliny

inspirowana rozmową
z Panną Migotką
i twórczością Tove Jansson

***
„No co złego mogłoby się stać?”

Było to jedno z tych dziwnych pytań, wracających uporczywie, jak wstydliwe wspomnienie z dzieciństwa. Jedno z pytań, których nie można zupełnie zignorować, chcąc wciąż budować iluzję bycia w zgodzie z samym sobą. I zarazem jedno z pytań, za którym wlecze się jak cień niechęć do poznania odpowiedzi.

Muminek lubił je czasem prowokować, wywoływać z symbiotycznego świata myśli i słów. Zwykle robił to z premedytacją, gdy czuł się gotowy, by stawić mu czoła. Teraz jednak zaskoczyło go. Stał właśnie w salonie rodzinnego domu, tuż przed dużym oknem, wsłuchując się w miarowy dźwięk wahadła wielkiego zegara, wskazującego niezmiennie niewłaściwy czas. Na zewnątrz zmrok zapadał leniwie i bez przekonania, jakby próba przejęcia warty od ekspansywnego i uporczywego tego dnia słońca, była ponad jego siły. Upalne lato nie liczyło się z konsekwencjami swojego rozbuchania i zaślepione blaskiem dominacji, której nikt i nic nie było w stanie mu odebrać, rozrastało się wzdłuż, wszerz, a nawet w głąb Doliny, pozostając głuche na błagalne modły, skargi i groźby mieszkańców. Tylko zmrok mógł dać chwilę wytchnienia, choć wydawało się, że przychodził wiecznie spóźniony i wymykał się nazbyt szybko, jak zalękniony i niezdecydowany kochanek.

Muminek tkwił dłuższą chwilę przed oknem, nie wiedząc już, czy z większą uwagą spogląda na pejzaż Doliny w świetle gasnącego powoli dnia, czy na własną twarz, zniekształconą odbiciem w szybie.

„Może to nie szklana karykatura, może tak wygląda dojrzałość, moja nowa własność?” – pomyślał, siląc się na wesołość. Jednak pożądane rozbawienie nie przyszło, pogłębiło się natomiast wszechogarniające poczucie znużenia. Muminek zrezygnował z nierównych zmagań ze swoim lustrzanym alter ego, odwrócił się i przeszedł kilka kroków w głąb słabo oświetlonego salonu. Bezwiednie skierował wzrok na stojący nieopodal wielki fotel, w którym zwykł przesiadywać jego Tatuś. Nie rozumiejąc co się z nim dzieje, Muminek zbliżył się, ulegając jakiejś dziwnej hipnotycznej sile, której nie mógł, ale też nie chciał się sprzeciwić. Był zmęczony, bardzo zmęczony. Nagły przypływ emocji zamroczył go, nogi się pod nim ugięły, i Muminek pozwolił ciału opaść w miękkie ramiona fotela. Nigdy wcześniej nie odważył się tego zrobić.

Mebel był wiekowy i tak często używany, że niepodobna było określić jego niegdysiejszego koloru. Wytarte skórzane obicie mocno pachniało tytoniowym dymem i przybrudzone było plamami zaschniętego tuszu z porannych gazet, czytywanych przez Tatusia skrupulatnie i z wręcz opętańczą pasją, jak gdyby łudził się, że poznając zasady działania rzeczywistości, uzyska nad nią jakąkolwiek kontrolę. Daremność tych prób zawsze dziwiła Muminka, a z czasem przerodziła się w irytację, co niejednokrotnie stawało się powodem ich sprzeczek. Te jednak gasły szybko, Muminek nie potrafił długo złościć się na Tatę. Wiele ich dzieliło, jednak obaj mieli w swych łatwopalnych charakterach bezpiecznik w postaci wrodzonej łagodności, która nawet mimo braku kompromisu, gasiła każdy pożar.

Muminek rozparł się wygodniej w fotelu. Zbutwiały drewniany szkielet powleczony skórą skrzypiał przy każdym poruszeniu, jakby skarżąc się na swój zbyt długi żywot. Mieszanina zapachu farby drukarskiej, tytoniu i kurzu była tak intensywna, że nieomal gęstniała wokół.

Przypomniało to Muminkowi moment, kiedy tuż po śmierci Taty chciał wyrzucić stary mebel. Nie mógł znieść natrętnej myśli, że oto przedmiot codziennego użytku przeobraził się nieoczekiwanie w miejsce pamięci. Jednak Mamusia nie zgodziła się. Zareagowała z niespotykaną dla niej stanowczością i zaprotestowała. Muminek nie wiedział, czy kierowała nią płynąca z naiwności wiara, że kiedyś raz jeszcze zobaczy ukochaną postać na swoim zwykłym miejscu, czy może upór dyktowany był matczyną mądrością, której żaden syn nie jest w stanie pojąć, dopóki sama nie zechce odkryć przed nim swoich tajemnic.

Fotel został więc tak jak stał – tuż obok zegara, ustawiony frontem w kierunku okna wychodzącego na zachodnią część Doliny. Tkwił niezmiennie w swoim odosobnieniu, jak pretensjonalna i niemodna instalacja, łącząca symbolikę czasu i przemijania. Spokojnie i wiernie czekający. Absurdalny w swej uporczywości trwania. Porzucony i zapomniany. Aż do dziś.

Muminek ocknął się z dziwnego stanu między myślą a snem. Z letargu wydobył go głęboki dźwięk zegara, oznajmujący koniec i początek zarazem. Był w domu rodzinnym, położonym w sercu Doliny, z którą związał całe swoje dotychczasowe życie. Siedział w fotelu należącym do Tatusia, opierał dłonie na jego poręczach i wpatrywał się w gęstniejącą za oknem ciemność. Bardziej poczuł niż dostrzegł, jak mrok przeniknął przez szczeliny okien i drzwi, dostał się do środka domu i zdmuchnął nikły płomień świecy.

„Co złego mogłoby się stać?” – wyszeptał niepewnie Muminek, po czym zatopił się w ciemności i pozwolił napływać wspomnieniom.

***
Znów stoi na mostku, ponad wysychającą rzeką. Wokół odcienie szarości, cisza i nijakość. Dręczą go słowa dziwnego ostrzeżenia, którego nie rozumie, zwiastowania bliżej nieokreślonej katastrofy. Wpatruje się w zarys domu, w którym zapewne znajdują się jego rodzice. Muminek otrząsa się z odrętwienia i rusza przed siebie, z każdym krokiem coraz szybciej. Mija bez zatrzymania puste obozowisko Włóczykija. Biegnie. Jest już na ganku, z impetem otwiera drzwi.

Tatuś siedzi w fotelu, na kolanach trzyma złożoną gazetę, a na niej fajkę. Nie zdążył jej zapalić, zasnął. Mamusia krząta się w kuchni, nuci cicho niemodną od wieków melodię. Harmonia dźwięków, zapachów i kolorów działa kojąco. Muminek uspokaja oddech i układa rozpadające się w trakcie szaleńczego biegu myśli. Ten świat, który teraz widzi, leży jakby na uboczu głównego nurtu wielkich problemów. Jest znajomy, oswojony. Jest ujęty w wyraziste ramy i przewidywalny, ale jednak swój własny. Daje poczucie spokoju, choć oczekuje w zamian wyrzeczeń. Przede wszystkim, wyrzeczenia się chęci zmiany i rzucania wyzwań temu, co nieuniknione. Co złego może być w kapitulacji, skoro jest gwarantem przespanych nocy bez snów? Co złego może być w wyborze wędrowania jedynie przez czas i pamięć? Włóczykij podróżuje przez miejsca, ale czy jest szczęśliwy, skoro zawsze wraca do Doliny? Czym wtedy różni się Włóczykij, przystający na chwilę, by popatrzeć w kierunku domu Muminka – od Muminka, który musi jedynie obrócić głowę, by spojrzeć w stronę Włóczykija? Zdawać by się mogło, że ich życie płynie równomiernie, obaj doświadczają zarówno iluzji szczęścia, jak realności cierpienia. Różnica polega tylko na tym, że Muminek wykonuje ruch wokół własnej osi, podążając za wskazówkami zegara, a Włóczykij porusza się zawsze pod prąd biegu historii, nadkładając drogi. Obaj patrzą niezmiennie w swoim kierunku. Są jak ramiona cyrkla, rozerwanego u nasady. Ramiona utrzymywane w pionie i współgrające dzięki działaniu niepojętej siły, którą idealiści zwykli nazywać przyjaźnią.

*
„Czego tak się boisz, Włóczykiju?” – myślał Muminek, stojąc w progu domu i czując, że łączy go z tym miejscem i jego mieszkańcami więź silna i nierozerwalna. Starał się z całych sił przywołać w pamięci obraz Buki, o której tak często słyszał od Włóczykija i nagle zdał sobie sprawę, że nie potrafi tego zrobić. Muminek czuł, jak dręczący go lodowaty niepokój topnieje, lecz topnieje wraz z młodzieńczą przyjaźnią. Strach przed Buką był jednym z jej ogniw, i Muminek zobaczył to wyraźnie jak nigdy dotąd. Buka, którą sobie do tej pory wyobrażał, była równie obmierzła, co nieszkodliwa. Była karykaturą samej siebie. A to dlatego, że składała się z lęków Włóczykija i jemu podobnych, była ich własnością. Lęki te sprawiały, że Włóczykij był w ciągłej podróży, nie umiał wybrać innego sposobu radzenia sobie z rzeczywistością, sam skazywał się na emigrację.

Muminek odczuł ulgę i pustkę zarazem. Skoro oswoił się z Buką, to jednocześnie dał jej zgodę, by została w Dolinie. A jeśli ona zostanie, to Włóczykij będzie musiał odejść, tym razem na zawsze. Nie było wątpliwości, że to zrobi. Odejdzie w milczeniu, tak jak cierpiał w milczeniu, bo tylko poprzez milczenie mówił językiem swojej prawdziwej natury. Biedny Włóczykij, wiecznie uciekający i wiecznie samotny. Może należało pójść razem z nim?

*
Muminek wpatrywał się w mikrokosmos rodzinnego domu, którego był częścią. Miałby odejść? Dokąd? I po co? Tułać się bez celu, szukając doraźnej przyjemności w braku cierpienia? Czy żeby budować kopię domu, tyle że własnymi rękoma? To duży wysiłek, a i efekt takiej pracy jest trudny do przewidzenia. Warto mieć kogoś obok, do pomocy. Ale skąd pewność, że ten ktoś obrał taki sam plan budowy? Bo jeśli ma inny w swoim założeniu, to co powstanie? Krzywy domek? Chatka na kurzej łapce? A może chatka z piernika, równie słodka, co nietrwała konstrukcja, która nie wytrzyma pojawienia się wiecznie głodnych uwagi dzieci? Nie, to zbyt niepewne. Mgliste. Zresztą, z domu się nie odchodzi. Chcąc czy nie, zawsze przenosi się jego część do nowego miejsca. A najczęściej i tak wrasta się już na stałe. To budzi się wątpliwość – bo może lepiej nie naruszać zbyt głęboko zapuszczonych korzeni, żeby nie uschnąć po wyrwaniu? Nie, nie z tęsknoty, usychać można też z samotności.

Lepiej zostać, nie ruszać się, nie wyruszać, bo to zawsze grozi upadkiem… lub zabłądzeniem. Może wystarczy urządzić się w domu, w Dolinie? Nie jest przecież taka zła. Rodzice wciąż utyskują, że nie chcą żyć w świecie Paszczaka. Złoszczą się. Ale na co? Bo ktoś w swej ideowej ślepocie, megalomanii, czy zwykłej głupocie próbuje narzucać Dolinie własne ulubione zasady? Zawsze tak było. Zawsze był ktoś, kto rościł sobie takie prawo, tylko dlatego, że część mieszkańców, mniej lub bardziej entuzjastycznie, zechciała przyklasnąć jego pomysłom. Rodzice zapomnieli, że nie tak dawno sami z zadowoleniem bili brawo i mościli się wygodnie w rzeczywistości przedpaszczakowej. Niesprawiedliwi, nie pamiętają lub nie chcą pamiętać, że tamten świat też działał w oparciu o czyjeś narzucone prawa. Też arbitralne. I tak samo wykluczające. Wykluczające tych, którym daleko było do poglądów Tatusia i Mamusi. Tych, którzy – jak Tatuś i Mamusia teraz – musieli mówić przyciszonym głosem. Mogli też tupać ze złości nogą i wygrażać bezsilną pięścią. Mogli, oczywiście, ale w swoich czterech ścianach. Oj naiwni ci rodzice, tatusiowie i mamusie muminków, ryjków i innych stworzeń zamieszkujących Dolinę, przez których pojęcie wolności zostało utożsamione z osobistym szczęściem. Zapomnieli, że zawsze jest to szczęście czyimś kosztem, i że takie pojmowanie reguł świata jest roszczeniowe, jest krótkowzroczne i nie przygotowuje na zmianę.

A zmiana musiała nadejść i nadeszła. A że miała oblicze Paszczaka? Dla Muminka było to bez znaczenia. To był jego czas i jego świat, przecież innego nie znał. Opowieści Tatusia i Mamusi miały tyle wartości i prawdy w sobie, co stare legendy. Zakurzony urok przeszłości, i tyle. Traf chciał, że czas Muminka i czas Paszczaka zbiegły się ze sobą. Wydawało mu się to naturalne, oczywiste. Nie rozumiał, dlaczego starsze pokolenie nie potrafiło tego dostrzec. Dlaczego wciąż ktoś kazał mu stawać po jednej ze stron w wiecznym konflikcie? Przecież mieszkańcy zawsze byli w jakimś konflikcie, zawsze ktoś z kimś przeciw komuś. Z powodu lub bez powodu. Teraz akurat trwały przepychanki między muminkami a paszczakami, ale w imię czego? Kto zaczął i o co toczył się spór? Muminek tego nie wiedział i nie chciał tym zaprzątać sobie głowy. Był młody, miał inne problemy. Chciał po prostu mieszkać w domu Mamusi i Tatusia, i w Dolinie zarządzanej przez Paszczaka. Nie widział w tym sprzeczności.

„Zgoda na rzeczywistość nie musi być ubezwłasnowolnieniem…” – nie mógł sobie przypomnieć, kiedy i od kogo usłyszał te słowa.

***
„Zgoda na rzeczywistość nie musi być ubezwłasnowolnieniem”. Dźwięk jego własnego głosu, przytłumiony i niepewny, uświadomił mu, że nie śpi. Siedział w fotelu Taty, w domu, w absolutnych ciemnościach. Z piętra dobiegło lekkie skrzypnięcie. „Znów nie możesz zasnąć…” – stwierdził ze smutkiem, lecz bez czułości, niespodziewanie nawet dla siebie. „Powinnaś w końcu odpocząć, Mamusiu, oboje powinniśmy” – dodał szeptem i ponownie zapadł się w miękki fotel.

***
Tatuś zachorował późną wiosną. Był to dziwny czas i nikt nie był na niego gotowy, tak jak nikt nigdy nie jest dość gotowy na chorobę i umieranie. W przyrodzie działy się rzeczy niepojęte. Matka Dolina uległa wszechobecnemu szaleństwu, w gniewie i w męczarniach, jakby wbrew sobie, wydała na świat nowe życie – zdeformowane i niebezpieczne – powstałe na miarę mieszkańców i ich zachowań względem odwiecznych prawa natury. Po tym niechcianym akcie stworzenia, Matka Dolina ucichał, skarlała i zaczęła przypominać zmumifikowaną wersję samej siebie. Proces wycofywania się i obumierania stał się nieodwracalny. A nowe życie, poczęte w agonii, rozpoczęło swoje panowanie i zaczęło zaglądać w oczy mieszkańców martwej Doliny.

Tatuś nie zwykł odwracać wzroku od zagrożenia, taki miał już charakter. Wytrzymywał spojrzenie nieuniknionego, z coraz większym trudem łapiąc oddech i krztusząc się morowym powietrzem. Mimo tego, do samego końca nie zrezygnował z ulubionej fajki, jakby paradoksalnie tytoniowy dym dodawał mocy jego słabym płucom. Odchodził więc w nieznane, wiedziony przez obcy i nierozpoznany twór. Ale odchodził na własnych zasadach, najbardziej jak było to możliwe.

Kiedy Taty zabrakło, Mamusia prawie przestała sypiać. Za dnia dawała się ponieść obłąkańczym krokom tańca śmierci, tworząc wirujące korowody z patelniami, garnkami, szczotkami, ścierkami do mycia podłóg. Jak gdyby chciała swój ból unicestwić poprzez poddawanie go działaniu wysokim temperaturom pieca, ujmowanie w precyzyjne przepisy i przyprawianie, a poczucie pustki starała się dokładnie pozmywać i wyszorować. Wysiłek bez wytchnienia, dawał jej wytchnienie od wspomnień. Te jednak powracały nocą, ze zdwojoną siłą. Muminek, przechodząc późną porą obok drzwi sypialni rodziców, nieraz słyszał cichy głos Mamusi, wypowiadający znane jej zaklęcia, modlitwy i inkantacje. Tęsknota i daremna wiara ponownego spotkania płoszyły sen i odbierały jej resztkę nadwątlonych codzienną pracą sił, ale Muminek nie chciał z tym walczyć.

***
Jęk drewnianych desek i ledwo słyszalne westchnienie dobiegające znad sufitu wyrwały Muminka z odrętwienia. Sięgnął w kierunku stolika, przeczekał aż minie nieprzyjemne mrowienie w palcach i zapalił świecę. W sennym blasku płomienia podszedł do okna. Czerń nocy z wolna bladła, lecz Muminek znów wpatrywał się w swoje odbicie w szybie. Zaskoczyło go, że mimo ciemności było całkiem wyraźne, rysy twarzy zostały ujęte w wyraziste linie, odcinające się kontrastem na tle żółtoczerwonego światłą, które miał za plecami. Patrzyły na niego oczy młode, lecz zmęczone, szeroko otwarte, napełnione mądrością, która bierze się z cierpienia, bo tylko ono uczy nadawać rzeczom sens.

„Kim jestem?” – myślał na głos Muminek – „Kim jesteśmy my, ocaleńcy i sieroty po Matce Dolinie? Spadkobiercy muminkowo-paszczakowych sporów, rozsypujących się w popiół w ogniu epidemii i mszczącej się bez litości natury? Obiecywano nam zielone łąki, a dziedziczymy wypalone trawy, zarzucano nam brak buntu w obronie wartości, które wcześniej zdeptano i ośmieszono, po czym zostawiono nas samych. Zupełnie samych”.

„Najwyższy czas”. Muminek czuł, jak wzbiera w nim gniew, po czym tężeje, zastyga i przemienia się w zawziętość. Teraz wiedział już czego chce. I nie miał złudzeń. Nie stawiał życiu wielkich wymagań. Szukać szczęścia tam, gdzie to możliwe, na własną rękę. Jeśli trzeba – płynąć z prądem historii. Nie ryzykować niepotrzebnie. Kochać, ale nie na wieki. Bo na wieki nic nie jest dane. I wierzyć. Przede wszystkim sobie.

Włóczykij odszedł. Tatusia zabrakło. Trzeba było zaopiekować się Mamusią. Trzeba było zebrać siły. Odpocząć. Muminek odwrócił głowę w kierunku fotela, który teraz należał do niego.

*
Pierwsze promienie słońca przedarły się stanowczo przez szarość poranka, niwecząc płonne nadzieje mieszkańców na wytchnienie od nieustępliwego i zawziętego upału.

Nad Doliną Muminka wstawał nowy dzień.

***

poniżej:
wizualizacja diaskopowa autorstwa Małgorzaty Wawro
FACEBOOK: https://www.facebook.com/Małgorzata-Wawro-wizualizacje-diaskopowe-169639116820190/
INSTAGRAM: malgorzataflora

wizualizacja diaskopowa: Małgorzata Wawro

Leave a comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *